niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział III

Rozdział III



Siedzieliśmy u mnie na werandzie. Późna wiosna miała to do siebie, że albo mamiła kilkoma upalnymi dniami spragnionych ciepła mieszkańców Chicago lub też bezlitośnie zmuszała ich do przywdziewania kilku warstw odzieży. Dziś był dzień pierwszego typu. Spoglądałam z ukosa jak Jos kreślił coś w swoim notatniku. Gdybym go nie znała, pomyślałabym zapewne iż pisze jakiś romantyczny wiersz. Jednak jako jego przyjaciółka stwierdzić mogę, że dalej mu do tego niż mi do… dajmy na to sportu. Owym „czymś” było zadanie z fizyki. Ani trochę romantyzmu, cóż- to cały Joseph Vertigo, umysł ścisły. Ja jako rozmarzona humanistka miewałam często problem ze zrozumieniem go, jego toku myślenia. On ze mną nie miał żadnego. Jestem dla niego wręcz przeźroczysta jak kartka, zawsze potrafi mnie rozszyfrować. To byłoby martwiące w związku, jednakże w przyjaźni da się wytrzymać. Przywykłam już do tego.                                                                                                                                                                                      Patrzyłam na niego, i patrzyłam… w końcu oderwał wzrok od notatnika i spojrzał na mnie:
- Co, już koniec na dziś? – zagaił. Mówił oczywiście o moich „korepetycjach” z tegoż wspaniałego (ani trochę przedmiotu jakim jest fizyka. Miał mnie uczyć na bieżąco i do sprawdzianów, ale przeważnie sam rozwiązywał te zadania i myślał, też coś, że przez samo patrzenie cokolwiek do mnie dotrze. Zdaje się, że robił to tylko ze względu na moją mamę, a w rzeczywistości chyba średnio mu na tym zależało. Mi w sumie też, więc wymówek mu żadnych nie robiłam.
- To co chcesz robić ? – spytał
- Chętnie bym się gdzieś przeszła. Taką piękną mamy dziś pogodę. – odparłam, wystawiając twarz do słońca, by złapać kilka cennych promieni z witaminą D.
- Chodźmy więc. – uśmiechnął się i ruszył w kierunku furtki. Ja za nim. Przemknęło mi przez myśl, co by było, gdybyśmy chodzili trzymając się za ręce. Wszyscy zapewnie pomyśleliby, że jesteśmy parą, a tu pudło, niespodzianka  nie!
Wkroczyliśmy na ukwieconą alejkę, rozciągającą się wzdłuż mojego domu. W takich chwilach jak te po prostu kocham mieszkać na przedmieściach. Dużo przyrody, mały ruch, klimatyczne miejsca. Nie zazdroszczę mojej przyjaciółce Cindy mieszkania w samym centrum. Ma blisko do szkoły oraz do miejsc w których się przebywa, ale co z tego, nie ma tego piękna wokół. Do wczesnego wstawania i  długich dojazdów już przywykłam, a po szkole nie nęci mnie przesiadywanie w galerii czy pub’ach. Oddychałam teraz pełną piersią, patrząc się przez siebie. Podziwiałam ukwiecone jabłonki i wiśnie. Wdychałam ich cudowny zapach.
- Prawda, że pięknie? – spytałam mego towarzysza
- Całkiem przyjemnie. – odparł. Wiedziałam, że nie czuł tego co ja.
- Tylko tyle? Spójrz, ta wiśnia wygląda jak panna młoda.
- Czy ja wiem. Już bardziej ty mi ją przypominasz. Drzewo wygląda jak drzewo. – skwitował w ogóle nie podzielając mojego zachwytu nad pięknem przyrody. Zaraz… ja pannę młodą?
- Ja pannę młodą? Pff też coś.
- Bardziej od tego drzewa. Ty przynajmniej masz w sobie coś, co warto by było poślubić. A to drzewo, choć bardzo miłe dla oka, jest zawsze tylko pustym stworzeniem. – odparł ze stoickim spokojem. Ach te jego teksty! Nigdy nie wiem co odpowiedzieć. Co mam w sobie takiego? Niech powie, co! Ja, jak to ja, zaczerwieniłam się na te słowa, a on nic nie mówiąc szedł dalej. Dobrze! Nie będę się dopytywać, o co mu chodziło. Nie chce – niech nie wyjaśnia.
Dochodziliśmy prawie do głównej drogi. Rozmawialiśmy, właśnie z czegoś się śmiałam. Obróciłam głowę w stronę ulicy, aż tu nagle po drugiej stronie, wyrósł niewiadomo skąd ON. Przez chwilę patrzył na mnie tym nienawistnym wzrokiem lecz już chwilę później spuścił  go w dół i przyspieszył kroku. Szedł w przeciwną stronę, uff, na szczęście, mimo to wolałam się zabezpieczyć:
- Możemy już wracać? – spytałam. – Tu już zaczyna się droga i hałas, a ja wolę spacerować tam gdzie jest cicho i pięknie.
Jos spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem.
- Taki z pani miłośnik przyrody? A może to ten pan z naprzeciwka zepsuł pani szyki?
Och jakże Jos bywał czasami bezczelny. Dlaczego on wszystko wiedział i wszystko w mig zauważał?
- Proszę bardzo śmiej się ze mnie do woli. Nic mnie to nie obchodzi. Po prostu nie znoszę jego widoku, bo od razu wszystko mi się przypomina. – z początku wycedziłam przez zęby chcąc brzmieć jako tego, ale ostatnie zdanie miało wydźwięk, jakby zbierało mi się na płacz. Spuściłam wzrok. On i tak wszystko wie… Nagle poczułam, że Joseph mnie przytula. Z początku tylko przyciągnął mnie do siebie trzymając mi rękę na plecach, jednakże już po chwili spoczęłam w jego ramionach.
- No już, spokojnie Lili. Nigdy nie będę się z ciebie śmiał, przecież to wiesz. Rozumiem twoje nastawienie do niego, sam również czułbym się nieswojo w obecności kogoś, kto mnie nienawidzi i to w dodatku bez powodu. – powiedział cicho, gdzieś spomiędzy moich włosów. W końcu jednak puścił mnie, jednak cały czas patrzył na mnie tym krzepiącym wzrokiem. Uśmiechnęłam się blado.
- Masz rację wracajmy. Nie mogę już wytrzymać. Skala urbanizacji tego miejsca mnie przeraża! Dla mnie urodzonego na wsi to istny szok cywilizacyjny. – ironizował śmiejąc się jednocześnie. Wystawiłam mu język. Dobrze, że nie robił z niczego problemu. Zawsze potrafił szybko poprawić mi humor.
- Że też musieliśmy się na niego natknąć… - myślałam głośno
- Cóż, jako, że wszyscy mieszkamy na jednym osiedlu, to nie jest to raczej ewenement w skali kosmosu droga Lilian. – odparł beztrosko
- Racja! Jak zwykle racjonalnie panie Vertigo. A biedna Lilian snuje domysły niewiadomo skąd. – zrobiłam pseudo pokorną minkę.
- Ale przecież on może być seryjnym mordercą ? – spytał niewinnie. No nie, teraz to już kpił ze mnie w żywe oczy.
- Jos, dosyć. Ok, ok, przyznaję; za bardzo się wszystkim przejmuję. Już? – wiedziałam, że w potyczkach słownych z nim nie wygram
- Oby już Lilian, oby. – szepnął, przytulając mnie znów na chwilkę.
Ach. Gdy jestem z nim wszystko jest takie proste. Jednak, gdy wrócę do domu, to znów najdą mnie wątpliwości i niekończące się rozmyślania. Och, jak chciałabym mieć mentalność Josa. Czarne lub białe sytuacje – buena! Mam już dość tych szarych.  

sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział II

Rozdział II

Po ostatniej rozmowie Lilian czuła się jakoś tak… nieswojo w obecności Josepha. Niby już wiele razy zwierzała mu się z rozmaitych problemów, ale tym razem było inaczej. Może dlatego, iż w rzeczywistości to wcale nie był „problem” ? Nasunęły się jej następujące rozważania; „Przechodząc na tą racjonalną stronę mocy, w której od lat egzystuje Joseph można śmiało stwierdzić fakt następujący: nie było się czym przejmować. Ot – nieodpowiedni człowiek mnie nie chce. Z tego punktu widzenia to lepiej, niż gdyby miał mnie chcieć. Wtedy kamuflowałby tą swoją nieodpowiedniość, a ja popadałabym coraz głębiej w jego sidła. Nie… to ja bym ją maskowała swoimi z kolei urojeniami, a on wyszedłby na niewinnego. Jakże odwrotna sytuacja do mojej obecnej! Prowadziłoby to niechybnie w kierunku mojej zguby. Może nie od razu ostatecznej lecz powolnej, która do tego absolutu powoli zmierza. Rozważmy opcję drugą; odpowiedni człowiek nie chce mnie. O, to byłoby o wiele gorsze. Gdyby był chodzącym ideałem, rozkochał mnie w sobie… wtedy przynajmniej nie nienawidził by mnie bez powodu; dobrym ludziom to nie przystoi. Powiedział by pewnie parę słodko-gorzkich słów. Słodkich, bo chwalących mnie za to jaka jestem, a gorzkich, bo mimo to by mnie odrzucił. To też byłoby delikatnie mówiąc niefajne… Więc… Może moje aktualnie położenie nie jest tak tragiczne, więcej – jest najlepsze z możliwych? Jest nieodpowiedni i mnie nie chce. Niech sobie znajdzie obiekt westchnień na swoim poziomie; zasyłam już teraz wyrazy współczucia dla tejże.”
Lilian żałowała, że nie zapisała tych słów w pamiętniku,  albo gdziekolwiek, bo z doświadczenia wiedziała, iż ulecą one szybciej niż będą potrzebne. Jedno wiedziała na pewno; Joseph otworzył jej po raz kolejny oczy. Żadna długa rozmowa z przyjaciółką nie niesie ze sobą nigdy tyle treści, co krótka wymiana zdań z nim. Nie liczy się ilość, a jakość, również w przypadku konwersacji. Co przychodzi człowiekowi z paru zdań, skleconych naprędce, byleby tylko zbyć drugą osobę i zacząć znów nawijać o najbardziej interesującym temacie według mówiącego, czyli… surprise – samym nim, co ? Niewiele, prócz kolejnego rozczarowania. Nie warto powierzać swych tajemnic przypadkowym ludziom. Nie można wręcz otwierać swojego wnętrza przed kimkolwiek, jeśli na horyzoncie majaczy choć malutkie podejrzenie zdrady. Zaufanych osób jest zazwyczaj garstka. W przypadku Lilian dominującą rolę w ów garstce pełnił właśnie Joseph. Prosiła Boga regularnie o to, by przypadkiem nie zakochała się w swoim przyjacielu; to by wszystko zepsuło, całą ich relację. Gdyby myślała o nim tak zwane dwadzieścia cztery godziny na dobę, nawyobrażała by sobie zapewne niestworzonych rzeczy na jego temat, idealizowała… a później, przy starciu z rzeczywistością okazałoby się to nieprawdą, zawiodłaby się na nim, co skutecznie pogorszyłoby ich relację. A winy jego w tym by nie było. Takich właśnie urojeń Lilian pragnęła się ustrzegać za wszelką cenę. Póki co sytuacja była stabilna- na jego widok nie biło jej szybciej serce, nie wyrażała zachwytu nad jego oczami, nie wyobrażała sobie ich pocałunku… Tak, zdecydowanie stabilnie.  „Oby taki stan rzeczy utrzymywał się jak najdłużej.” – myślała, jednocześnie pragnąc, by ta relacja z perspektywy Joshepha wyglądała tak samo. „Nie daj Boże, gdyby się we mnie zakochał… nie umiałabym się do tego ustosunkować, zapewne stchórzyłabym. Ale tak nie jest i nasza przyjaźń nie będzie zagrożona.” – pocieszała się sięgając znów chłodnego racjonalizmu. „Kalkulacji!”- krzyczała jej podświadomość.  Bo niby skąd miałaby wiedzieć co nastąpi ? Może tylko obliczać rachunek prawdopodobieństwa. Tak.. czysta matematyka, która nie ma nic wspólnego ze zmiennością natury ludzkiej.
Chcąc nie chcąc zaczęła się nad tym zastanawiać coraz częściej. Jak poznać po Josephie, że patrzy na nią inaczej, gdy jego flegmatyczne obycie skutecznie uniemożliwia wszelkie próby rozpoznania emocji? „Właśnie… on jest zawsze taki sam. Jego ciepły spokój…” – te i inne myśli nie dawały jej spokoju. Przynajmniej nie zajmowała się już tak bardzo rozpamiętywaniem zdrajcy, jednakże popadanie z jednej skrajności w drugą nigdy nie przynosi pożądanych efektów.
„A może… zapytam się jego wprost? Tak! Jak zawsze. Z nim trzeba prosto z mostu, spytam się go, czy przypadkiem czasem nie bywam dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką. To Jos, nie obrazi się. A co jeśli… ? Nie, nie powiem mu tego, nie mogę ryzykować naszej przyjaźni, ale cholera trzeba być szczerym. Z drugiej strony… nie mam podstaw, by twierdzić, że się we mnie zakochał. No właśnie, dlatego spytam. Skąd to się wzięło? Ach tak, zastanawiałam się, co by było gdybym się w nim… Nie, ja się tego po prostu bałam.” – Lilian biła się z myślami. Nie mogła zasnąć, znowu. Przynajmniej powód bardziej szlachetny, niż to bywa zazwyczaj. Podejrzewała, że wcześniej, czy później myśli o zdrajcy i o tym dlaczego jej nienawidzi powrócą, aczkolwiek nie przejmowała się tym teraz. Zbyt była zajęta rozważaniem ewentualnego związku z przyjacielem. Jak to brzmi! „Związek z przyjacielem”. Toż to iście niemoralne. „Chcę być jego jedyną… nie dzielić jego przyjaźni z nikim.” – przemknęło jej przez głowę i lekko zaniepokoiło. Co jeśli to początek zakochania? Za chwilę stwierdziła jednak, że to zwykła zazdrość, typowa dla każdej dziewczyny, nawet w stosunku do przyjaciela.
- Zobaczymy, co przyniesie czas. – powiedziała na głos, siedząc sama w swoim pokoju. Nagle przyszło jej na myśl, by napisać do Josa w SMS-ie zwykłe: „Co tam?” . Zaraz jednak zreflektowała się; on prawie nigdy na takie zaczepki nie odpowiadał. Unikał suchych gadek i lania wody o niczym. Pisała do niego tylko wówczas, gdy miała realny i konkretny temat do rozmowy. Cóż, taki już jest. Głupie gadki w stylu; „Hej, co tam, co robisz?” rezerwowała dla koleżanek i dalszych znajomych. W przypadku Josa to zupełnie nie pasowało, pomijając już nawet, że tego nie lubił.
- Muszę przestać o tym myśleć, bo stworzę coś, czego nie ma. – przemówiła ponownie do swoich czterech ścian. Włączyła pierwszy lepszy film, by jakoś zająć swe myśli i oderwać się od tych wiecznych rozważań.



piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział I

Rozdział I 

Po prostu biec, nie przejmować się, co inni pomyślą albo, że rozwiąże się but i to w najbardziej krytycznym momencie maratonu. To co nie jest przeznaczone do pokazywania powinno w końcu ukazać całą prawdę.

Lilian była wyczerpana i zła. Tak dobrze jej szło… a tu znów porażka. W myślach wciąż pytała siebie: „ Co jest ze mną nie tak?” Ale nie mogła znaleźć żadnej wiarygodnej odpowiedzi. „Nie mścił by się tak na mnie za niewinność” – stwierdziła. „Jeżeli jednak tak to… och on jest najokropniejszym człowiekiem jakiego znam, przez swoje urojenia obrzydza skutecznie życie drugiej osobie. Co za typ!”. Biła się z myślami długo w nocy i rano, obudzona jak zwykle nienaturalnie wcześnie. Ostatnimi czasy zdarzało się to Lilian coraz częściej. Ta niemoc… o ile przed zaśnięciem udaje się zazwyczaj odegnać niepokojące myśli, to rano jest bezbronna i podatna na nie do granic możliwości i… wytrzymałości. „Ileż można?” Pyta siebie raz po raz wstając znów niewyspana wiedząc, że swoim przemęczeniem będzie znów emanować przez cały dzień. Kości ją bolą od długiego leżenia, a oczy od braku snu. I kto był tego powodem? On. Żenujące! Żeby ponosić takie konsekwencje przez jakiegoś palanta. „Muszę jakoś ujarzmić swój umysł, zapanować nad nim.” – stwierdziła po raz kolejny. Zaraz jednak westchnęła, ponieważ wedle wszelkiego prawdopodobieństwa próba pokonania swych myśli skończy się jak zwykle fiaskiem. Ruszyła więc w świat, odciągając od siebie natrętne skojarzenia, które to były coraz częstsze. Każda, nawet ta najbardziej niewinna myśl miała pośrednie powiązanie z jego osobą. „Jestem zniewolona” – odezwał się w głowie jej własny głos. Stwierdzenie, suche stwierdzenie. Beznadziejne, tak samo jak jej rzeczywista niewola. Uzależnienie; moje szczęście zależne od jego działania. To zgubne. Lilian czuła to całą sobą, że prędzej, czy później to ją przerośnie, jeśli w porę się z tym nie upora. Z doświadczenia wiedziała, że usilne próbowanie nie myślenia o danej osobie przynosi odwrotny skutek. Należało pozwolić myślom fruwać swobodnie; przychodzić i odchodzić bez skrępowania. W takim układzie rzeczy i przy minimum szczęścia w postaci znalezienia sobie innej ofiary umysłu, mogło to minąć za plus minus pół roku. Tyle czekać! Ale szybszego, a zarazem skuteczniejszego sposobu nie znała.  „Pewnych rzeczy po prostu nigdy nie zrozumiemy” – wiedziała o tym aż za dobrze. Czuła to całą sobą. Ludzie mogą postępować bez sensu, nakłonieni do tego jedną małą, nieznaczącą pobudką. Z małego płomyczka powstaje wielkie ognisko. Z igły - widły. A później te same osoby już nie pamiętają początku tego wszystkiego; są po prostu złe, bardzo złe. Zioną nienawiścią bez powodu, dają się porwać i omamić urojeniom swych czterech ścian rozumu.
Lilian spojrzała spod półprzymkniętych powiek na swego przyjaciela Josepha. Był to jakże stary znajomy, trochę już przewidywalny, jednakże zawsze bardzo skuteczny w tym co robił, jeśli w ogóle zaczął już coś analizować. Dziewczyna zmarszczyła brwi, zastanawiając się gorączkowo jak by tu zainicjować temat. Nie uszło to uwadze jej towarzysza. Zwrócił na nią  wzrok, w którym czaiło się nieme pytanie. Nic jednak nie mówił. Znał Lilian od podszewki i wiedział, że jak będzie chciała, to powie sama z siebie. Cisza panowała już dłuższą chwilę. Nie było to jednak dla nich ani trochę krępujące. Znali się tak długo, że w pewnym sensie powiedzieli sobie już wszystko co najważniejsze. Resztę błahostek można było skwitować milczeniem. Z takiego założenia wychodził Joseph, Lilian miała jednak nieco inne zdanie na ten temat, jednak skutecznie je maskowała. W końcu nie wytrzymała i zaczęła:
- Jos ja nie mogę o nim zapomnieć. – prosto i na temat. Zdecydowała się nie owijać niczego w bawełnę, wiedząc, że to i tak nie miałoby najmniejszego sensu. Przysporzyło by tylko nieporozumień.
Chłopak przekrzywił głowę cały czas utrzymując z nią kontakt wzrokowy. Przeczesał ręką swe włosy, uśmiechnął się na chwilkę by dodać jej otuchy po czym skierował wzrok za okno. Patrzył nieprzytomnym wzrokiem gdzieś w siną dal. Sprawiał wrażenie, iż wie od początku co odpowiedzieć na wyznanie swej przyjaciółki, ale szuka właśnie sposobu, by przekazać to jej jak najdelikatniej.
- A czy człowiek, który cię ani trochę nie lubi jest wart tego by piastować miejsce w czeluściach twojego umysłu, gdzieś pomiędzy mamą, a… twoimi przyjaciółmi ? – spytał zdecydowanym głosem, w którym jednak nie było czuć na gram ironii. Mówił śmiertelnie poważnie.
Lilian zrobiła szybki wdech po czym długo wypuszczała powietrze. Kolejny raz! Zaskakuje ją… po przeszło dziesięciu latach przyjaźni. Takiej odpowiedzi się nie spodziewała. Wiedziała, że będzie szczerze i mocno, ale… Żeby tak dobitnie ukazać, iż wie na jakim miejscu stawiała go sobie w swojej hierarchii. I ten okropny kontrast; „człowiek, który cię ani trochę nie lubi” – „gdzieś pomiędzy mamą a przyjaciółmi”. Cholera miał rację, jak zwykle ją miał. Czuła, że ogarnia ją wzruszenie. Z wdzięczności. Teraz widziała jak na dłoni absurd swojego postępowania.
- Dziękuję. – powiedziała cicho, patrząc mu prosto w oczy. – Nie będę o nim myśleć, ponieważ na to nie zasługuje. – przyznała.
- Mądra kobieta z ciebie Lilian. – skwitował krótko, wywołując jednocześnie rumieniec na twarzy przyjaciółki. Nie przywykła, by chwalono jej mądrość.
- Nie przywykłam, by chwalono moją mądrość . – pod wpływem impulsu powiedziała to, co myśli.
- Ja jej wcale nie chwalę. Czy mówię; „Twoja mądrość jest fantastyczna, ponadprzeciętna” ?
- Takie zestawienie w ogóle istnieje? Mądrość określana fantastyczną? – spytała zawstydzona po raz kolejny.
- Właśnie nie. Przyznałem więc tylko, że Ty ją posiadasz. Chwalę więc ciebie, jako osobę, a nie jakiekolwiek twoje przymioty. – sprostował
- Ok… rozumiem. – odparła cicho. „To niesłychane jak wspaniałego przyjaciela posiadam. Prawie nie mieści się to w głowie” – pomyślała.
Chciała powiedzieć jeszcze coś w stylu „Dziękuję, że jesteś” lecz uprzedził ją informując, iż muszą dokończyć plan doświadczenia na biologię. No tak… po to się spotkali. „Ach… jak on szybko umie przechodzić z rzeczy niezwykłych do przyziemnych.” – pomyślała, po czym zabrali się za pracę. Lilian jednak tego dnia wyjątkowo nie mogła skupić się na zadaniach. Zamiast tego rozłupywała swoje serce na kawałki i robiła w nie wgląd; szczegółowy. Trapiło ją to, że stawia sobie pewne osoby na równi z chociażby wspomnianą przez Josepha matką. Powinna przewartościować swoją piramidę uczuciowo-myślową. Dobrze, że ma przyjaciela, który doradzi jak nikt. Dobrze, że jest nim Joseph.